Dawno, dawno temu… Na tym oto moim skromnym blogu, popełniłem taki wpis:
https://tatusieklucuszka.com/2018/10/17/kitchen-nightmares-czyli-krotka-historia-rozszerzania-diety/ Jak łatwo się domyślić pisałem o rozszerzaniu diety u Łucji… Kto jeszcze nie czytał, zapraszam do lektury. A kto czytał i zapomniał? Niech przeczyta znów. Ja przeczytałem. Tak, tak… mam tendencję do zapominania o czym pisałem. Więc…
Fajnie jest czasem wracać do starych wpisów.
OK… do rzeczy. Bo przecież od jakiegoś czasu (no już blisko 8 miesięcy) jest z nami nasza Dżudi-Dżudi 🙂 Wydaje się, więc naturalną rzeczą, że i o niej trzeba wspomnieć. No to jedziemy…
Rozszerzanie diety zaczęliśmy tym razem lekko po skończeniu 6 miesięcy. Ale potem pojawiły się różne zębowe zawirowania i grymasy-ananasy z tego powodu. Początkowo dawaliśmy jeść tylko marchewę. I to taką made in słoiczek Gerberek. Ale kiedy te mikroskopijne słoiczki zaczęły być pochłaniane w tempie odrzutowca, rozpoczęło się samodzielne gotowanie. No i gotujemy… A właściwie Ola to robi. I wielki szacun dla niej, bo z Judytą to w ogóle nie bawimy się w kupowanie gotowców… Ale wszystko sami.
Zamiast kaszki Bobovita czy Nestle, zwykła manna ze zblendowanym jabłkiem, gruszką czy śliwką. Zamiast słoiczków pełnoprawna zupa domowa. A nasza mała dzidziulka numer dwa? Wszystko zajada. Buzina to jej się nie zamyka. A jak widzi, że my coś jemy, to wyciąga rączęta, mlaska i jakby nie była przypięta w krzesełku, to pewnie skoczyłaby do nas i zjadła nam z talerzy… a kto wie czy i z buzi nam nie wyrwała smakowitych kąsków 😀 OK… tak sobie tu śmieszkuję, ale naprawdę jest super.
Zwłaszcza, że nasza Lucecita to grymasidło nie z tej ziemi. W starym wpisie czytałem sobie, że miała fazę chęci próbowania wszystkiego…. ale potem jej przeszło. Aktualnie to by tylko chleb z miodem jadła. Ale może w przedszkolu coś się zmieni 😉 Wiem… Łudzę się. Ale dobrze jest czasem pomarzyć.
Wrócę jednak do Judyty. Słoiczki podawaliśmy przez dwa, może góra trzy dni. Tłumaczyliśmy to sobie tym, że lepiej na start podać sprawdzone, przebadane produkty, żeby się jakaś alergia nie napatoczyła. Na szczęście wszystko było ok, a ponieważ jadło nasze dziecię za siebie i za siostrę (hihi) to żeby nie zbankrutować, ruszyliśmy z hołmejdowym jedzonkiem. Marchewa z ziemniaczkiem królowała na początku, ale potem pojawiały się nowe przysmaki. Trochę inspirowaliśmy się BLW, ale w tej „ortodoksyjnej” wersji nie chcemy wprowadzać tej metody. Żoneczka inspiruje się przepisami z „alaantkowych” i czasem podaje malutkiej większe kawałki, żeby brała do rączki i jadła. No i nieźle to jej idzie. Wcina już prawie wszystko. Właśnie… prawie 🙂
Żeby nie było, że jej jakieś średnio wysmażone stejki przygotowujemy…. Co to, to nie…
Ale dietę ma naprawdę urozmaiconą.
A te kaszki domowej roboty?
No super są… Czasem nawet Łucja jakieś skosztuje 🙂 A my na wspomnienie, że przy Łucyjkowniku tyle kasy poszło na Bobovity, choć żadna filozofia jest zwykłą mannę do gara wrzucić i ugotować. A i zdrowsze to to… i tańsze…
No a BLW? Założenie jest fajne. Ale nie jesteśmy przekonani, by całkowicie tą metodą uczyć jeść. Pewnie dać banana do rączki, kawałek jabłka, ugotowane warzywko… jakieś kawałki mięsa. Ale wkładanie rączek do miski z kaszką i wyjadanie jej… to nie na nasze nerwy 😀 Kaszki, zupki i musiki lepiej podawać łyżeczką. Mimo wszystko szanuję tych, którzy pozwalają dzidziulkom na kreatywne jedzenie. I podziwiam za cierpliwość w sprzątaniu. Mnie takiej cierpliwości brak, choć przyznam się parę razy pozwoliłem Dżudi na zrobienie małej jedzeniowej rozwałki.
A potem było szuru-buru.
Dziecka i podłogi.
I krzesełka.
No i dwa zestawy ubrań do prania.
Mój i dziecka 😀
No, ale czego mogłem się spodziewać? Jedzenia jak na dworze królowej angielskiej?
Dlatego czasem jednak lepiej jest karmić niż pozwolić samej jeść.
To samo tyczy się starszego dziecka. 😀
(wiem, wiem… to niepedagogiczne… trzylatek powinien być samodzielny przy jedzeniu.
ale czasem odrobina „świętej ciszy” wymaga skrajnie kompromisowych rozwiań)
To tyle. Do następnego razu 🙂
PS. No i jak zwykle. W głowie sobie ułożyłem, jaki to ambitny post tu wrzucę. A skończyło się na paru luźnych myślach i śmieszkach-heheszkach. Jeśli temat rozszerzania diety Was interesuje, macie pytania, albo po prostu chcecie popolemizować ze mną… zapraszam 🙂
PPS. Aha i żeby nie było… 🙂 W BLW nie je się zupy rękami, tylko pije ze specjalnego kubeczka. Użyłem małego skrótu myślowego. (Choć z pewnością ktoś gdzieś rozszerza dietę poprzez zabawę jedzeniem. Co o tym myślę? Jeżeli coś wydaje się głupie, ale działa, to nie jest głupie;))