Minęło trochę czasu od ostatniego wpisu. Emocje trochę opadły, przynajmniej u mnie, choć problemy, o których wtedy pisałem, nigdy nie będą dokładnie opisane. A rozmowy o nich, zawsze będą rozmowami niedokończonymi. Tymczasem jest tak wiele spraw, o których można jeszcze mówić. Oczywiście- jak to już u mnie bywa – mój nieogarnion powoduje, że tematy gorące, o których chciałbym napisać, tracą swoją aktualność 🙂
Na przykład… Było Święto Niepodległości. Spoko temat, by coś naskrobać, ale… wyszło jak wyszło. Zatem… Daruję sobie robienie rozkminy o tym jak ważne jest kształtowanie patriotyzmu u dzieci. Że trzeba to jednak mądrze uczyć itp. Nie zrobię też wywodu o Marszu Niepodległości, choć byłby to pewnie ciekawy wywód, bo ja tę ideę popieram, choć mam ambiwalentne odczucia odnośnie samych organizatorów. Gdybym jednak miał o samym 11 listopada napisać krótko, jak w Teleexpressie, to powiedziałbym, że u nas ten dzień minął pod znakiem malowania twarzy na biało-czerwono i śpiewaniu 1500-100-900 razy „Marsz, marsz Dąbrowski”. Kiedy trzyipółlatka z wielką ekspresją wyśpiewuje, że „jeszcze nie zginęła…” to budzi się we mnie przekonanie, że Ona naprawdę „nie zginie”. Tylko trzeba w te małe serduszka wlewać mądrą miłość do ojczyzny, która bynajmniej nie polega na rzucaniu racami w okna… Tylko dlatego, że jest tam ta „paskudna, lewacka tęczowa flaga”. Polega za to na wspólnej pracy dla większego dobra, pomimo tych wszystkich dzielących na różnic.

OK… Tyle o patriotyzmie, ojczyźnie i 11 listopada. Oczywiście jak zawsze jest to temat niewyczerpany. Może to dobry pretekst do napisania czegoś długiego i poważnego w przyszłości?
Teraz będzie coś o Judycie 🙂 równowaga w przyrodzie w końcu musi być. W jej krótkim życiu miał miejsce kolejny przełom. Zaczęliśmy ograniczać karmienie piersią. Tak wiem! Brzmi to komicznie, kiedy facet pisze na temat w liczbie mnogiej. W końcu to Żoneczka jest Matką Karmicielką, więc to ona ograniczała dawanie mleczka do dwóch momentów dnia. A ja? No cóż tak jak to było przy Łucji… Ja byłem tym, który miał kilka nieprzespanych nocy. Ja byłem tym, który cierpliwie tłumaczył, że mamy obok nie ma, bo musiała wyjść. No i udało się… Judit nie budzi się już w nocy do karmienia.
Spoko, spoko. Ja wiem, że dzisiaj odstawianie na siłę od piersi jest passé, ale co ma powiedzieć kobieta, która wraca do pracy po macierzyńskim? W dodatku pracującą na nocnych zmianach? Pewnie, że można odciągnąć pokarm, ale nasza Łułu nie chciała akurat pić mleka z butelki. Wolała wodę. No i w sumie tylko robiła dwa łyki i wracała do spania. A Judit to nawet wody nie piła, tylko na hasło: nie ma mamy, robiła mostek na moich rękach, dając do zrozumienia, że jak nie ma mamy, to ona idzie se spać. 🙂 Summa summarum: misja oduczenia nocnego karmienia wykonana. 100% sukcesu.

No i jak to wyżej zaznaczyłem Żoneczka wróciła do pracy 🙂 No trochę tego wolnego się jej nazbierało, ale powrót do normalności pracowej był kwestią czasu. Choć… Szczerze mówiąc trudno mówić o powrocie do normalności, kiedy po świecie szaleje Covid. A, że Ola pracuje w szpitalu, (gdyby ktoś jeszcze tego nie wiedział) to jej powrót do pracy, był wejściem do „zwariowanego lunaparku”. Wszyscy wiemy, jakie absurdalne są te wszystkie obostrzenia, więc pomyślmy, że w szpitalach trzeba to pomnożyć przez 10. Jeśli drażnią nas różne głupie przepisy sanitarne, pomyślmy z czym musi się zmagać załoga szpitala? Tyle 🙂 Bez wchodzenia w szczegóły.

No i już zupełnie na koniec… Na jakiś czas… bardzo krótki… odwiedziła nas zima. Spadł śnieg, przyszedł mróz i w ogóle. A kiedy pojawiają się ww warunki, to nie pozostaje nic innego, jak zaśpiewać hit z Krainy Lodu i od słów przejść do czynów… i ulepić bałwana.



OK… tym optymistycznym akcentem kończę ten dzisiejszy wywód. Do następnego spisania się z Wami 🙂