Witajcie po kolejnej dłuższej przerwie. Trochę się nazbierało tematów i nawet nie wiem, czy uda mi się wszystko ogarnąć jak należy. W styczniu były takie trzy momenty, które warte były opisania, ale miesiąc przeleciał i będę teraz kombinować, jak je wszystkie zmieścić w jednym wpisie… A może napisać jeszcze coś więcej. Cóż… Jak będzie, zobaczymy. No to nie przedłużam, tylko przechodzę do pisania zasadniczej części dzisiejszego wpisu.
Zacznę zatem od pierwszego tematu z tytułu. Orszak Trzech Króli. Myślę, że większość z Was kojarzy tę cykliczną imprezkę trochę kulturalną, trochę religijną. Pierwszy orszak został zorganizowany w 2009 roku w Warszawie a potem rozrósł się na inne miasta w Polsce i poza jej granicami. (choć sam pomysł różnych imprez świątecznych organizowanych 6 stycznia istnieje dużo dłużej, głównie w krajach hiszpańskojęzycznych) Pomysłodawcą orszaków było Stowarzyszenie Sternik, które jest promotorem tworzenia prywatnych szkół i przedszkoli na terenie Polski. A jeśli chodzi o sam Orszak, każdego roku gromadzi rzesze ludzi. W zeszłym roku zorganizowanych zostało 900 Orszaków i brało w nich udział 1,3 mln ludzi. A poza Polską pod szyldem „naszego” Orszaku Trzech Króli, ludzie świętowali w 14 miastach. Dobra, dobra… Koniec tego zarysu. Przechodzimy do sedna sprawy 🙂 Jak wiadomo w tym roku nie udało się zorganizować cyklicznej imprezy. Przynajmniej nie w takim kształcie jak zawsze. Jak było teraz? No właśnie zmierzam powoli do odpowiedzi 🙂 W tym roku Orszaki były organizowane lokalnie – w parafiach. Każda miała jakiś swój pomysł, by uczcić Święto Trzech Króli. W tej, do której należymy, wymyślono konkursy. Jednym z takich konkursów było nagranie śpiewającej rodzinki. A innym… ułożenie dodatkowej zwrotki jednej z naszych tradycyjnych kolęd.
No my się niestety nie zorganizowaliśmy, by coś przygotować. Ale nie tylko my… Odzew był nie taki duży, jakby można było pomyśleć. 🙂 Ale na zorganizowanej w kościele prezentacji i wręczeniu nagród było wesoło.
Człowiek prawie zapomniał o tym, że jakiś wirus-świrus panuje. 🙂

OK. Przejdę do następnego tematu. Dzień Babci i Dzień Dziadka. Jak większość z Was pewnie pamięta, kojarzy lub po prostu wie 🙂 te święta zawsze były szczególnie hucznie obchodzone w przedszkolach. Dzieciaki przygotowywały występy, uczyły się wierszyków i piosenek, robiły laurki i takie tam różne inne cuda się działy. Pandemia sprawiła, że niestety taki występ nie mógł się odbyć w typowej formie. (a przynajmniej tak było w naszym przedszkolu) Dzieci zostały zatem nagrane na wideo. A filmiki z ich wyczynami, dostaliśmy na messengera 🙂 To, że na pewno coś się będzie działo domyślaliśmy się już kilka tygodni wcześniej, bo od dłuższego czasu Łucja chodziła po domu i śpiewała… albo tańczyła 😀 Samo przedstawienie naprawdę fajowskie. A nasza mała gwiazda? No cóż… wywijała nieźle śpiewając: twist, twist taniec nasz. Twista ruchy dobrze znasz.

Drugi temat ogarnięty w telegraficznym skrócie, pora zatem na trzeci 🙂 Bal karnawałowy. Czas zabawy i uśmiechu. Przebieranki – bonbanki. 🙂 Panie w przedszkolu, wymyśliły temat balu: „Roboty i spółka”. Oczywiście ta „spółka” oznaczała, że jeżeli ktoś przebierze się za coś/kogoś innego niż robot, to też jest mile widziany. No to postanowiliśmy, że my to jednak zastosujemy się do głównej tematyki i Łucyjanka zostanie jednak robotem 🙂 A raczej – jak to sama pięknie ujęła- ROBOTNICĄ 😀 Pomalowaliśmy buzię w stylu „cyberpunka”, upletliśmy włosy w kosmiczne kucyki i stuningowaliśmy sukienkę przyklejając do niej różne kolorowe kółeczka, trójkąty i kwadraty, by wyglądało to jak jakieś przetworniki i inne ustrojstwa. Ogólnie wyglądało to super. To taka moja nieskromna ocena. No w sumie nie powinno się samemu chwalić własnego pomysłu i własnej realizacji 😀 Choć Żoneczka też tutaj podziałała. W końcu to na niej spoczywała odpowiedzialność złożenia wszystkiego w całość i wyprawienie dziecka do przedszkola. Ja miałem wtedy pierwsze zmiany. Taak… To tyle, jeśli chodzi o bal karnawałowy… Ale chyba jeszcze nie koniec, jeśli chodzi o wpis na dziś 🙂

Bo przecież styczeń upłynął również pod znakiem wspólnych zabaw na śniegu. Oraz długo oczekiwanego spotkania ze znajomymi, którzy dotychczas unikali spotkań towarzyskich jak ognia, a jeśli już to w naszym gronie spotykaliśmy się za pośrednictwem zooma, co mnie i Żoneczkę doprowadzało to do szewskiej pasji. To jest jednak temat na zupełnie inną okazję 🙂 W kwestii śnieżnych zabaw, w końcu udało nam się zakupić sanki i nawet kilka razy się na nich przejechaliśmy. A potem śnieg stopniał i sanki przeleżały w kącie. Dziś jednak znowu nasypało i przymroziło… Zatem kto wie, co nas czeka?

