Wakacje, znów będą wakacje- nasze urlopowe wspomnienia.

Od naszego powrotu z wakacyjnych wojaży i urlopowania się nad morzem minął już ponad tydzień… i to lekko, no ale w końcu wypada otrząsnąć się z tej brutalnej rzeczywistości, jaką jest powrót do pracy i napisać tych parę słów… o tym jak to nam było i takie tam 😉 Także tego… zapinamy pasy i ruszamy w podróż poprzez wakacyjne wspomnienia.

Postanowiliśmy wyruszyć wcześniej i wpaść z wizytą do kuzynki żoneczki, która mieszka akurat mniej więcej w połowie drogi nad morze. No ok… trochę więcej niż w połowie, bo z małej miejscowości pod Toruniem było pi razy oko trzy godziny drogi do miejsca naszego przeznaczenia. Byłem sceptyczny, co do tego pomysłu, ale ostatecznie to była najlepsza decyzja, jaką mogliśmy podjąć 🙂 Bynajmniej nie dlatego, że fajnie spędziliśmy czas, (choć tak oczywiście było) że zobaczyliśmy jak dziewczyna wraz z rodzinką mieszka (a mieszka w niezwykłym domu, który wygląda jak chatka z bajki) ale dlatego, że podróż z dziećmi przez prawie całą Polskę przez kilkanaście godzin to porażka. Przekonaliśmy się o tym wracając do domu, ale nie uprzedzajmy może faktów 🙂

Sama podróż nad morze nie była tragiczna, choć najbardziej zaskakuje taki absurd, że na autostradzie postawiono ograniczenia prędkości z odcinkowymi pomiarami. Dziesiątki, jeśli nie setki, aut ciągnęły się w żółwim tempie. W końcu niezastąpione google maps postanowiło oszczędzić nam cierpienia i zaproponowało podróż w starym stylu – czyli normalnymi drogami, przejeżdżając przez okoliczne miejscowości.

Nasze wczasy oficjalnie zaczęły się w niedzielę w godzinach popołudniowych. Po rozpakowaniu się z naszych licznych walizek i innych (mniej lub bardziej potrzebnych) dupersznytów, ruszyliśmy na rekonesans okolicy. Ogromne tłumy na ulicach zdawały się mówić, że wszystko już jest OK a wszystkie te straszne statystki, którymi nas (jeszcze nie tak dawno) raczyły media wszystkich barw, to bajki o żelaznym wilku. I żeby było jasne to nie jest żaden wyraz krytyki z mojej strony, tylko opis rzeczywistości, z którą się zderzyliśmy 🙂

W drodze na plażę mijaliśmy wiele różnych mniej lub bardziej ciekawych miejsc, które kojarzą się z polskimi kurortami nadmorskimi. (ale tak prawdę mówiąc nie tylko polskimi, bo podobne stragany z pamiątkami można i spotkać w innych częściach świata) No i te osławione już punkty gastronomiczne, restauracje, foodtrucki i tak dalej i tym podobne…
A no i oczywiście automaty z kulkami – koszmar każdego rodzica 😀 O dziwo Łucja tylko raz zapytała, czy może kupić taką kulkę. Odmowę wraz z wytłumaczeniem, że zabawki z automatów są badziewiem, przyjęła spokojnie. A potem nawet na swój sposób podzieliła się tą wiedzą z Judit.

Plaża była stosunkowo daleko jak na dziecięce nogi, ale po jakimś czasie nie odczuwaliśmy tej odległości. Zwłaszcza, że mieliśmy wózek, z którego częściej (z sobie tylko wiadomych przyczyn) korzystała starsza córka. Młodsza wolała chodzić na własnych nogach, ewentualnie na barana. Sama plaża bardzo ładna, strzeżona przez ratowników, ale to chyba współcześnie standard. Ostatnie wakacje nad polskim morzem spędzałem w dzieciństwie, więc od tego czasu musiało się dużo zmienić. Nie zmieniło się jedno – sprzedawcy kukurydzy 😀 Wciąż te same okrzyki, choć pokolenie plażowych handlarzy nowe. Bałtyk zadziwiająco ciepły i czysty. No i niezmiennie słony… Pogoda nam dopisała, choć nie było afrykańskich temperatur. A jednego dnia to nawet nas porządnie zlał deszcz. Nie zdążyliśmy zawinąć się z plaży, więc zaliczyliśmy prysznic prosto z nieba. Tyle w dużym skrócie, jeśli chodzi o plażowanie 🙂

Teraz słów parę o jedzeniu. Nasza miejscówka nie zapewniała wyżywienia, więc żywiliśmy się we własnym zakresie. Śniadania i kolacje były najmniejszym problemem, zwłaszcza że w bardzo bliskiej okolicy był supermarket z naprawdę mega niskimi cenami. Kiedy pokazywałem żoneczce paragony z zakupów w sklepie, nie mogła uwierzyć, że w nadmorskim kurorcie może być tak tanio. Nie omieszkam zaryzykować stwierdzenia, że było taniej niż w naszych południowopolskich sklepach 😀 No i przechodzimy do obiadów… Plan był taki: codziennie gotować, robić różne dania, urozmaicać dzieciakom dietę… A jak się skończyło? Połowicznym sukcesem. W niedzielę z racji dość późnych godzin przyjazdu poszliśmy do restauracji. No dobra… Kupiliśmy po Kebsie XXL a dziewczynki zjadły frytki. Cena? Całkiem znośna jak na taką ilość jedzenia. Paragony grozy to tylko taka tania sensacja 🙂
W poniedziałek poszliśmy poszaleć w kuchni. Zrobiliśmy makaron w kształcie świnki Peppy z sosem bolognese. Okazało się, że porcja była taka potężna, że została na następny dzień. Tyle, że następnego dnia siedzieliśmy na plaży do wieczora. Zjedliśmy zapiekanki a dziewczynki zakręcone ziemniaki. Zrobiony przez nas obiad został na jeszcze kolejny dzień. Przyszła środa. Kolejne podejście do naszego wspaniałego makaronu z sosem. Tym razem zakończone sukcesem. W czwartek poszliśmy na obiad do restauracji. Było drogo, ale tylko dlatego, że wziąłem najdroższą pozycję w karcie. Cóż w końcu są wakacje, ale było warto. Karkówka w sosie borowikowym z kluskami śląskimi to był sztos 🙂
W piątek pojechaliśmy na wycieczkę do Ustki i tam zjedliśmy rybkę w smażalni. Tradycja w końcu to rzecz święta i nie zjeść rybki nad morzem, to jak być w Rzymie i papieża nie widzieć. Sobota to czas naszego powrotu do domu. Naszym obiadem był prowiant w drodze.

Teraz o samej miejscówce. Tylko co tu napisać? Było naprawdę dobrze. Wszystko… absolutnie wszystko przerosło nasze najśmielsze oczekiwania. Właściciele Państwo Kucharscy to świetni ludzie, z którymi doskonale się dogadywaliśmy w kwestii naszego pobytu. Nasz pokój był bez zarzutów. Ogólnodostępna kuchnia świetnie wyposażona, kącik dla dzieci pełen zabawek (żałowaliśmy, że braliśmy nasze z domu) i książeczek do czytania. Plac zabaw super, a najlepsza była oczywiście trampolina. Koło domu zabawkowe samochodziki i rowerki. Wszystko absolutnie wszystko idealne. Nie ma w tym żadnego mojego lizusostwa. Villa Mila (bo tak nazywał się nasz dom wypoczynkowy) to obiekt, który mogę z czystym sumieniem polecić każdej rodzinie z dziećmi. Jeśli kogoś tą krótką zajawką zaciekawiłem, może odwiedzić stronę internetową: https://villa-mila.pl/

Na koniec słów parę o naszej wycieczce. A właściwie o dwóch, bo przed powrotem do domu wpadliśmy jeszcze do Doliny Charlotty w Strzelinku. Było tam fokarium oraz mini zoo. (choć w rzeczywistości obszar, na którym były zwierzęta był całkiem spory) W Ustce pospacerowaliśmy po mieście, zjedliśmy smażoną rybkę i mieliśmy nadzieję załapać się na rejs statkiem. Niestety zbyt mocno wiało i skończyło się tylko na fotkach na tle statku. A zoo i foki? Fajna sprawa. Dziewczyny były zadowolone. Tak to przeminęły nam urlopowo-wakacyjne dni.

A powrót? No powrót to była droga przez mękę…
Ale chyba nie chcę zbyt wiele na ten temat pisać.
Powiem tyle, że planowane 8,5-9 godzin zmieniły się w godzin 12.
Pewnie byłoby mniej, ale tym razem nie zjechaliśmy z autostrady, by przedzierać się przez wioski i miasteczka.
I to był błąd. Dzisiaj mówię… Nie popełnimy go drugi raz. Ale jak będzie, to się dopiero przekonamy 🙂
To tyle na dziś. Do następnego wpisu.

1 myśl w temacie “Wakacje, znów będą wakacje- nasze urlopowe wspomnienia.”

  1. Ale śliczne dzieciątka ❤ i żona też piękna!!!:)
    A my właśnie planujemy podroz nad morze z 2 małymi coreczkami, mamy około 9h drogi . nie wiem czy Dam rade 🙊

    Polubienie

Dodaj komentarz